Nie chronologiczne podsumowanie ostatnich dni.
Pogoda: czasem słonko za chmurkami (przyjemnie gorąco), czasem bez chmurek (gorąco okropnie), a ze dwa razy padało (też przyjemnie).
Zakwaterowanie: pełen sukces – zawsze z klasą (zabytkowo, czysto, wygodnie i krajobrazowo) i tanio
Wyżywienie: nadal jemy dużo i często, trafiło się kilka porażek (odgrzewane w mikrofali dania włoskie, za dużo shaków owocowych, za późno znaleziona dhaba z przepysznym jedzeniem i z nielimitowaną dokładką)
Miejsca pobytu:
a) Jaisalmer – małe miasteczko jak ze średniowiecza wyjęte – pośrodku twierdza/fort. Jedna z wież to nasz hotelik. Nie znam się na zabytkach, ale takiego Wawelu to nawet w Malborku nie ma.
b) Wycieczka wielbłądowa. Wybór wycieczki trudny, biur mnóstwo, ceny różne, głośny śmiech z konkurentów plus zapewnienia że konkurencja oszukuje. Oczywiście mogliśmy wybrać tego który śmiał się najgłośniej –ale wybraliśmy najtańszego. I z wyboru zadowoleni byliśmy. CAMEL SAFARI – tereny zupełnie non touristic – chyba nawet bez permitu bo wdzieraliśmy się dziurą w płocie. (Opis na końcu.)
c) Jodhpur – duże miasteczko jak ze średniowiecza wyjęte - jest wieczór, ciemno, taras - muzułmańskie nawoływania do modlitwy dobiegający ze wszystkich części miasta –za dnia niebieskie budynki odbijają światło otaczających zamków, twierdz, pałaców. Otaczające zamki twierdze pałace odbijają światło księżyca – Fort otoczony kilkoma kręgami murów, a wokół bazar. Przedarcie się za dnia przez bazar nie jest proste. Przedarcie się przez mury obronne nigdy w historii nie było możliwe. Nie znam się na fortyfikacjach, ale nawet w scenariuszu hollywoodzkiego filmu zdobycie fortu oparte byłoby na jakimś miłosnym podstępku – a nie na strategii wojskowej.
Wada Indii: Indie są za duże, wszystkie odległości, które na mapie wyglądają jako całkiem niewinnie przekształcają się w 7 godzinne przejazdy (ze średnią prędkością 40 km na h w tym postoje).
Staramy się zachować proporcje: być /jechać jak 2/1
Największa atrakcja turystyczna Indii: największą atrakcją turystyczną Indii jestem ja – całe rodziny, głównie dzieci chcą zrobić sobie ze mną zdjęcie.
CAMEL SAFARI
Skład: ja, braciak, przewodnik, kucharz, torby żarcia, butla wody, cztery wielbłądy i półtoradnia.
Analogia: teran jak wydmy nad Baltykiem, tylko ze do wydm daleko a morza nie bedzie. No i są wiatraki, tysiące ogromnym wiatraków.
A teraz po kolei o Safarii:
- zaczęło się tak: wsadzono nas do jeepa i wywieziono z 10-30 km za miasto, tam wsadzono na wielbłądy.
– chyba dobrze dopasowały się do nas charakterami – wielbłąd Braciaka był zawsze z przodu najszybszy-mój leniwy żarł i odpoczywał kiedy była okazja, bezradnie patrzyl gdy przez jakis przypadek znalazl sie na przodzie karawany)
– im szybciej jedziesz tym bardziej dupa boli i większy strach że się spadnie
Przystanki:
- zainteresowane telefonem Cyganki cos zaspiewaly a ja zatanczylem
- postój na obiad – pierwszą godzinę kiedy pokazywano nam jak przygotowywać posiłek przespałem, potem zjadłem, a po obiedzie poobiednia drzemka, potem wsadzono mnie na wielbłąda i w drogę
- postój w wiosce – porzucałem z dzieciakiem piłkę do krikieta
- postój wieczorny – ogromna piaszczysta wydma, kilka psów ptaków, zachód słońca, ognisko i kolacja koce rozłożone – lomot o plastikowy baniak i spiew. Zasnąłem. Pobudka. Śniadanie. Wsadzono mnie na wielbłąda a wielbłąd zawiózł dalej.
Wrażenia:
Jak wielbłąd jedzie powoli to powoli zaczyna cię boleć tyłek, jak przyspiesza tyłek obija się o siodło, tłuszcz i brzuch skaczą w górę i na boki, a ty zapierasz się aby nie spaść. Taka chyba forma aerobiku. Dlatego 1,5 dnia SAFARI uznaję za czas 100% aktywności fizycznej.